Znamy różne opowieści dziadków i rodziców. Nie zawsze chcemy ich słuchać, nie dowierzamy często w te heroiczne bajania. Mój dziadek też przeżył wiele. Zostawmy to na inną okazję. Dziś o karteluszku poniżej prezentowanym. Dostał się on w ręce naszej rodziny zupełnie niedawno, bo wiosną bieżącego roku. To efekt korespondencji z Centralnym Archiwum Wojskowym w Warszawie.
Moja mama, ciotka Gienka -jej starsza siostra niejednokrotnie powracały pamięcią do pięknego lata 1939 roku. Opowiadały o swoich wędrówkach na drogach polskich podczas kampanii wrześniowej, o powrocie do domu w Toruniu, o niewoli dziadka, który został uwięziony na początku września i powrócił do rodziny dopiero jesienią 1941 roku. Dziadek swoim córkom opowiadał szczegóły niewoli, ale nie było żadnego materialnego dowodu pobytu w łagrze.
Ten karteluszek o niewielkiej treści mieści cały dramat uwięzionego żołnierza, który przeżył katorgę obozu pracy i wyzwolony został przez żołnierzy przeciwko którym wyruszył na wojnę. To wszystko uważny czytelnik wyczyta z cedelka.
Odczytajmy niektóre dane z reprodukowanej wyżej kartki: rubryki 2-10 prezentują dane osobowe dotyczące dziadka. Istotna jest rubryka nr 11; data i miejsce wzięcia do niewoli: 18 września 1939 roku w Kowlu.
Z kolei na drugiej stronie znajdziemy datę osadzenia łagrze - 2 października 1939 roku oraz datę "opuszczeniar"; obozu, wyzwolenia z rąk Rosjan - czerwiec 1941. Przypomnijmy, że właśnie 21 czerwca 1941 dotychczasowi sojusznicy Niemcy i Związek Radziecki zerwali dotychczasowe porozumienia i znalazły się w stanie wojny. To uratowało dziadka.
Powstaje pytanie: Dlaczego, jak mieszkaniec Torunia znalazł się na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej? Mój dziadek mieszkający w Toruniu od 1933 roku, w chwili wybuchu wojny liczył sobie 39 lat i miał duże doświadczenie wojskowe. Podczas I wojny światowej był legionistą w I Brygadzie, po kryzysie przysięgowym internowany a następnie wcielony do armii austriackiej walczył na froncie włoskim nad Piave. W roku 1920 uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Jednak tamte przygody pozostawmy na inną okazję.
Dziadek od połowy lat trzydziestych mieszkał w Toruniu i pracował -jak napisał w swoim życiorysie: otrzymałem posadę Niższego Funkcjonariusza Kontraktowego przez DOK.VIII w 8-mem Szpitalu Okręgowem. Następnie zostałem przeniesiony do Kadry 8-go Dywizjonu Taborów w Toruniu.
Na tym stanowisku zastała go wojna 1939 r. O jej początku i mobilizacji opowiada najstarsza córka dziadka Genowefa (1919):Ojciec zmobilizowany! Wojna jeszcze się nie rozpoczęła. To jest pierwsza cicha mobilizacja dnia 23 sierpnia 1939r; mobilizowane są wojska osłonowe. Ojciec został przydzielony do ochrony VIII Okręgowego Szpitala Wojskowego w Toruniu. Szpital z chorymi leżącymi jest ewakuowany do wschodniej części Polski, a VIII Okręgowy Szpital w Toruniu jest szybko przystosowany na szpital polowy.
Potwierdzenie tych słów znajduję w książce Zbigniewa Wróblewskiego Płomień nadziei (Warszawa 1987): Ze szpitali okręgowych zachodniego i północnego obszaru obronnego ewakuowano w głąb kraju wszystkich znajdujących się tam chorych, zwalniając łóżka na przyjęcie rannych.
23 sierpnia pociąg sanitarny Szpitala Okręgowego w Brześciu zabrał z Okręgowego Szpitala w Toruniu wszystkich chorych nadających się do transportu, w tym 120 żołnierzy chorych na czerwonkę. Rozpoczęto również w całym kraju organizowanie filii szpitali okręgowych i garnizonowych w miastach, w których działały szpitale, bądź w pobliskich miejscowościach. Na przykład na terenie VIII Okręgu Korpusu w Toruniu zwiększono liczbę łóżek o 50 oraz uruchomiono 450 łóżek w dawnym sezonowym szpitalu wojskowym w Ciechocinku. Odbywała się również w tym dniu mobilizacja personelu medycznego. Powołano do wojska wielu lekarzy cywilnych, pielęgniarki dyplomowane oraz siostry Polskiego Czerwonego Krzyża;. (s. 22/23)
Ten wyimek z książki Zb. Wróblewskiego wyjaśnia jednocześnie dlaczego dziadek będąc w wojskach osłonowych (ochronie szpitala toruńskiego) znalazł się na kresach wschodnich. Pociąg sanitarny Szpitala Okręgowego w Brześciu wracał z ewakuowanymi żołnierzami do domu- do Brześcia nad Bugiem, gdzie mieściło się dowództwo Okręgu Korpusu nr IX i szpital wojskowy.
Długo trwała podróż powrotna. Nie znam trasy tego pociągu sanitarnego. Czy zabierał chorych żołnierzy z innych Okręgów- na przykład VII z Poznania? W każdym razie gdy wybuchła wojna mógł być jeszcze w drodze. Poszukiwałem danych o sytuacji na frontach wojennych w połowie września i znalazłem taki meldunek.
Fragment Komunikatu nr 16 Oddziału Obrony Kraju OKW o położeniu na froncie w dniu 16 września wieczorem to czytamy w nim: "1. Rozpoznanie lotnicze z dnia 16 września /aktualne na 17 września/ 1939r. a) Koleje żelazne i szosy: na północ od linii Łuków-Brześć-Pińsk-Łuniniec nie było ruchu komunikacyjnego o istotnym znaczeniu. Na szlaku Lublin-Chełm-Kowel bardzo wiele stojących pociągów - częściowo pod parą. Trasa Chełm-Kowel-Rożyszcze wielokrotnie przerwana. Odcinek Kowel-Równe w mniejszym stopniu zajęty pociągami. Stojące pociągi. Na stacji w Kowlu i na odcinku Równe-Dubno wiele pociągów." (Koniec cytatu)*
Wśród tych stojących pociągów, przecież również z żołnierzami, zaopatrzeniem, bronią, mógł być pociąg sanitarny z Brześcia, który niespełna przed miesiącem był w Toruniu i nie zdążył wrócić. Pociąg sanitarny jest szpitalem na kółkach - samowystarczalny, dlatego mógł być zatrzymywany na bocznicach, bo przepuszczano eszelony. Za to zdążyli Rosjanie i 18 września wzięli do niewoli polskie oddziały z tych pociągów i walczące w okolicy. Dziadek ma zaświadczeniu, że dostał się do niewoli 18 września 1939r. Cedelek nie kłamie.
Tak więc 2 października dziadek przybył [wpisany do ewidencji] do jenieckiego obozu pracy w Równem. Obóz zwany lwowskim (do grudnia 1939 r. zwany rówieńskim) to system około 20 punktów obozowych rozlokowanych wzdłuż budowanej w morderczym tempie drogi strategicznej Nowogród Wołyński - Lwów.
Dziadek mimo skrajnie trudnych warunków w obozie przeżył. Opowiadał później swoim córkom, tak pamięta te opowieści moja matka- Kazimiera Pamuła: Tata wrócił do domu pod koniec 1941 roku. Był w niewoli rosyjskiej. Jeńcy polscy budowali szosę nr 1, ze Lwowa do Kijowa. Obóz jeniecki mieścił, znajdował się we Lwowie i tam był nasz tata. O głodzie i chłodzie pracował na tej budowie.
W czerwcu 1941 roku Niemcy zerwali układy z Rosją i zaraz zajęli Lwów. Obóz jeniecki Rosjanie likwidowali w pośpiechu. Wyprowadzano ludzi pieszo w otoczeniu straży i psów. Kto ośmieliłby się zwolnić kroku - strzelano. Padło dużo. Jeńcy byli słabi, głodni. Tata nie jadł od kilku dni, ale to właśnie go uratowało. Tata dostał postrzał w brzuch, kula karabinu ręcznego prześlizgnęła się pomiędzy pustymi kiszkami i wyszła lewym biodrem uszkadzając kość. Kolumna jeniecka pomaszerowała dalej w pośpiechu, a tata został na szosie. To było tuż, tuż za Lwowem. Zaraz miejscowi ludzie przybiegli i wśród zabitych szukali rannych. Tatę zaniesiono na plebanię. Tu ksiądz ile mógł ranę opatrzył. I już natychmiast wjechali Niemcy. O dziwo, pozwolili rannego zawieźć do szpitala w Lwowie. Tata dostał się do kliniki lwowskiej, w ręce najlepszych polskich lekarzy. Zapisano go jako robotnika, gdzieś tu pracującego. Nie było śladu w papierach, że jest jeńcem wojennym.
W klinice pod troskliwą opieką przeleżał pół roku i jako cywil mógł wracać do domu, bo przecież Niemcy panowali tak we Lwowie, jak i w Toruniu.
Jeszcze inne szczegóły ewakuacji obozu zapamiętała najstarsza córka dziadka Genowefa Eljaszczuk, która tak zapisała opowieść ojca: Jeńcy już od trzech dni nie dostają żadnego posiłku. Są formowani w kolumnę do wymarszu. Po bokach kolumny żołnierze i psy. Jeńcy są ostrzeżeni, że:Krok w prawo, krok w lewo- bez słowa padnie strzał! Kolumna nie odeszła daleko od Łyczakowa, taki strzał z karabinu ręcznego ugodził ojca w brzuch. Może ojciec zrobił ten krok w prawo? Mówił mi, że NIE. Wtedy usłyszał słowa jednego z konwojentów nada poprawić i odpowiedź drugiego: sam padochnie. Nie padochł. Uratował go głód. Pusty brzuch. Kula przemknęła między trzewiami, wyszła biodrem, wlokąc za sobą strzępy munduru, które jeszcze po pół roku wydobywały się z rany. Ojciec trafił na plebanię, potem furą do Akademii Medycznej we Lwowie i tu już jako cywil był leczony pół roku.
Dwudziestego szóstego sierpnia 1941 roku r11; pierwsza wiadomość od ojca. Do tej pory nie wiedzieliśmy czy żyje, co się z nim działo od dnia mobilizacji, to jest od dnia 23 sierpnia 1939 roku. W tej wiadomości jest wzmianka, że ojciec ze Lwowa, ze szpitala już do nas pisał, myśmy nie otrzymali.
Tyle wspomnień córek. Tu kończy się opowieść wywiedziona z cedelka. To zaledwie niewielki fragment wojskowej biografii dziadka. Ten karteluszek nieodwołalnie i na zawsze potwierdził, że dziadek w ramach czwartego rozbioru Rzeczypospolitej dostał się do niewoli rosyjskiej, chociaż wyruszył na wojnę z Niemcami. Takie nieprawdopodobne paradoksy też się zdarzają.
* cedelek - od cedel - kawałek papieru, kwit (zob. Maria Pająkowska - Kensik, Mały słownik kociewski, Tczew 2000;
- inne źródła / w tym elektroniczne/ podam w wersji papierowej.
dokładnie 70 lat temu w poniedziałek 18 września dziadek Stanisław do stał się do rosyjskiej niewoli. Dopiero w czerwcu 1941 roku wyzwolą go Niemcy. Paradoksy historii...
Wspaniałe i barwne obrazy z przeszłości. Te nasze polskie losy i zagmatwane drogi wojenne! Warto przypominać i pamiętać o tym. Dziękuję Kapa - mocna lektura, czekam na ciąg dalszy opowieści. Wołoszański przy Tobie Kapa to pikuś, palm pikuś zresztą
Bardzo ciekawy opis przeżyć wojennych twojego dziadka i wielkie dzięki,że możemy o tych przeżyciach coś się dowiedzieć.Trzeba przyznać,że twój dziadek w tych ciężkich chwilach zawieruchy wojennej miał dużo szczęścia i szczęśliwie wrócił do domu.Paradoks,dzięki Niemcom i polskim lekarzom,którzy wiedzieli co robią odzyskał zdrowie i wolność
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony