Było to dawno, dawno temu, kiedy w domach na komodach stały telewizory z jednym tylko programem, a dobranocki dla dzieci przedstawiały urokliwie głupiutkie laleczki o dźwięcznych imionach: Jacek i Agatka. Dzieciarnia po obejrzeniu czarno - białych pacynek, zazwyczaj około piętnaście po siódmej wieczorem, w założeniach miała grzecznie maszerować do łóżek. Zrozumiałe, że jednak jak mogła buntowała się przeciw takiemu stanowi rzeczy. Ja i moi dwaj starsi bracia wymyślaliśmy niesamowite sytuacje, po to tylko, aby odwlec zgaszenie światła w naszym pokoju. Nie zawsze to skutkowało, ale najbardziej pewnym chwytem była prośba Mamo, opowiedz jak to było przed wojną. Słuchaliśmy tego z zapartym tchem, wtuleni po uszy w kołdry, z oczyma pełnymi obrazów świata, który już nie istniał. Dzisiaj, po wielu latach, kiedy nie ma już ani tego pokoju, ani tych dzieciaków, ani tej mamy, wciąż dźwięczą mi w uszach wspomnienia, które wypowiadane były przez Nią z uśmiechem i radością, że może znów, chociaż na krótki moment być małą Wandzią z Nowego.
Ale od początku…
Rodzice Wandy, a moi dziadkowie pojechali za chlebem do Niemiec. Dziadek, Tomasz Pilarski zostawił rodzinne Minikowo nieopodal Tucholi i wyemigrował do Monachium, gdzie najął się do pracy jako robotnik w fabryce. Pracował zaciekle, ciułał każdy grosz, uczył się języka i zgłębiał tajniki kupiectwa na wieczorowych kursach. Płacił sporo za tę naukę, ale nie żałował. Uparcie dążył do celu, jakim był własny sklep. Minęło kilka dobrych lat. Uzbierana sumka nie pozwalała jeszcze na zrealizowanie marzeń, ale chwila ta była coraz bliższa.
I wtedy pojawiła się moja babcia, a mama Wandy. Tomasz zobaczył ją w kościele, na niedzielnej mszy. Oj długo musiał później klęczeć dobry Tomasz w konfesjonale, oj długo. Nagrzeszył myślami i to sporo. Zamiast patrzeć na ołtarz, patrzył tylko w kierunku wysokiej, postawnej, ciemnoblond dziewczyny o śmiałym spojrzeniu i wyprostowanej sylwetce. Trochę czasu trwało zanim mógł porozmawiać z dziewczyną. Okazała się nią Bronia Pacholik z Grabowa nad Prosną, nieopodal Kalisza. Pracowita, ambitna i rezolutna panna pochodziła, tak jak i on, z zubożałej szlachty. Przyjechała do Niemiec razem z braćmi i pracowała w domach niemieckich bogaczy jako gospodyni domowa. Miała tam dobra opinię i niezłe zarobki.

Bronia Pilarska z braćmi
I jej wpadł w oko ten Tomasz. Na ślub musieli trochę jednak jeszcze poczekać. Teraz w planach był już nie zwykły sklep, ale spory magazyn. Tomasz ostro wziął się znów do roboty, aby jak najszybciej wprowadzić się z ukochaną na swoje gospodarstwo. Spotykali się tylko w niedzielę, po mszy i czekali, czekali, aż się doczekali. Wesele, kupno wymarzonego, dużego sklepu i wyjazd do Oberhausen, bo tam czekał na nich dom i kupiecki interes. I wszystko układałoby się pięknie, gdyby ….
Ich pierworodny, Edward Tomasz urodził się w maju 1909 roku i zmarł po trzech miesiącach na zapalenie płuc. W dwa lata później, ten sam los spotkał Marię Annę, która żyła tylko jeden dzień.

skan KSIĘGI RODZINNEJ – STRONA Z DATAMI URODZIN DZIECI
Aż wreszcie, po kolejnych dwóch latach na świat przyszła dziewczynka - Gertruda Jadwiga, czarnowłosa i czarnooka, niczym z obrazka.
Dziecko rosło zdrowo, było miłe i grzeczne, sklep przynosił coraz większe zyski, można było myśleć o kolejnych inwestycjach.

Mała Gercia
Nastał jednak 1914 rok.
I wojna światowa nie ominęła rodziny Pilarskich..
Tomasz, obywatel Niemiec, został wcielony do armii pruskiej jako żołnierz piechoty. W armii znaleźli się także jego koledzy, przyjaciele i bracia żony. Przez cztery długie lata walczył, siedział w okopach i tęsknił. Ciężko ranny trafił do polowego szpitala. Wysyłał stamtąd do ukochanej Broni listy i kartki.

Szpital wojskowy 15/11/1915 – leżący w łóżku pod ścianą - Tomasz
Aż wreszcie nastał koniec wojny. Wrócił do domu, gdzie czekała na niego Bronia. Lata wojny, cały sklep na jej tylko barkach, odpowiedzialność za bliskich i strach i tęsknota. Była dzielna, ale od tego czasu aż do chwili swojej śmierci potrafiła budzić się w nocy ze zduszonym krzykiem Ratuj, pomocy…
Lata mijały i znów w ich rodzinie pojawił się mały człowiek.
W księgach parafialnych kościoła w Oberhausen odnotowano, że w dniu 26 maja 1922 roku ochrzczono dziecko płci żeńskiej, urodzone 20 maja 1922 roku. Nadano mu imiona Wanda Antonina. I tak oto na tym świecie zaistniała Wandzia.
Nie pamiętała dokładnie tego okresu swojego życia, ale przypominała sobie ogromny sklep z wielkimi oknami. I półki, mnóstwo półek. Biegała po podwórzu, a za nią jej starsza o osiem lat siostra – Gertruda, czyli Gercia. Czarnooka Gercia, już jako stateczna ciocia, często wspominała lata dzieciństwa spędzone na obczyźnie.
Pamiętam, kiedyś, mama pojechała załatwiać jakieś ważne sprawy do Frankfurtu. Nie było jej cały dzień, a ja sama siedziałam w domu i bałam się poruszyć, aby nikt nie pomyślał, że w domu ktoś jest. Słyszałam odgłosy bawiących się dzieci, ich piski i śmiechy, a ja siedziałam, siedziałam jak mysz pod miotłą. To był bardzo długi dzień…
W szkole podstawowej, do której chodziłam, najciekawszymi lekcjami były zajęcia z geografii. Długa jak bambusowa tyczka, stara panna Fraulein Schmidtke mówiła nam o miastach, krajach, morzach, które pokazywała cienką wskazówką na mapie. Kiedyś przez kilka godzin opowiadała o uroczym OSTSEEBAD ZOPPOT, gdzie spędzała swoje wakacje. Nie wiedziałam wtedy, że w wiele lat później będę przyjeżdżała do Sopotu, już jako wasza ciocia. W domu mówiliśmy tylko po polsku, poza nim po niemiecku. Po polsku mówiłam dobrze, ale z chropawym akcentem. Tego akcentu nie poprawiły nawet kilkakrotne wyjazdy z mamą do Polski, do Grabowa. Mama chodziła tam na groby swoich bliskich i zbierała ziemię do woreczków. Te woreczki z ziemią przywoziłyśmy do Oberhausen, a mama wsypywała ja po trochu do każdej doniczki z roślinami i mówiła, że pachną Polską.
Przychodziło do nas mnóstwo Polaków. Pamiętam księdza Laufra, radcę Piatkowskiego, księgarza Gabrysia. Siedzieli w jadalni przy dużym stole, pili kawę i bardzo długo rozmawiali. Czasem śpiewali polskie piosenki, czasem grali w karty.
Pamiętam też, że pewnego wieczoru tata wziął mnie na kolana i zapytał, czy chcę pojechać do Polski, już na zawsze. Pewnie, że chciałam. Chciałam być zawsze razem z nimi.
Decyzja zapadła. Wracają do kraju. Tomasz, marzyciel i romantyk, próbował przekonywać, że może za oceanem, w Ameryce będzie im wiodło się lepiej niż w Polsce, ale Bronia stanowczo odrzucała te myśli. Koniec wygnania, powrót w swoje strony. Na ogłoszenie zamieszczone w gazetach niemieckich odpowiedział kupiec z Nowego. I owszem, bardzo chętnie przeniesie swój geszeft z małego, pomorskiego miasteczka do Westfalii. Od słowa do słowa, aż stało się. Kupiec był z tych przenosin bardzo zadowolony. Już wkrótce przesłał na nowieński adres zdjęcie swojego sklepu. Tak, to już był jego sklep, bo w 1925 roku rodzina Pilarskich odnalazła swoje nowe miejsce w Nowem.

sklep w Oberhausen – już z szyldem nowego właściciela
Musiało to być wielkie przeżycie dla małej Wandzi, bo doskonale pamiętała wszystko, co działo się od tego momentu. To było już Jej Nowe- Jej świat i życie.

dom wraz ze sklepem w Nowem, ulica Kolejowa
autor: Danuta Nowak |