Przeżycia i wydarzenia zapisane przez moją Mamę Wandę Kraińską (z domu Wojnowską) w pierwszych dniach wybuchu II wojny światowej.
Mama moja urodziła się w Twardej Górze maju 1922r,w rodzinie kolejarskiej w domu z czerwonej cegły stojącego nie opodal dworca. Ojciec Mamy Paweł Wojnowski-kolejarz pracował na stacji Twarda Góra na stanowisku dyżurnego ruchu. Matka Maria Wojnowska była gospodynią domową. Mama miała też starszego brata Brunona. Naukę rozpoczęła w Szkole Podstawowej w Rychławie, a następnie kontynuowała w Szkole Podstawowej w Warlubiu, dokąd wraz z innymi dziećmi dojeżdżała pociągiem. Gdy miała czternaście lat rodzina zamieszkała w Nowem, a Mama rozpoczęła naukę zawodu (ekspedientki) w sklepie u p. Jażdżewskiego.
Rodzina Wojnowskich
Twarda Góra 12.07.1934
Paweł Wojnowski
ojciec Mamy
W przed dzień wybuchu II wojny pracodawca mojego Dziadka P.K.P. zorganizował pociąg specjalny by ewakuować rodziny kolejarskie z Pomorza w głąb Polski, aby uchronić je przed działaniami wojennymi. Sądzono bowiem, że wojna będzie trwała krótko, Niemcy uderzą głównie na Pomorze. Południe Polski miało być bezpiecznym schronieniem dla ewakuowanych rodzin. Były to głównie kobiety z małoletnimi dziećmi i nieliczni starsi mężczyźni. Mama ewakuowała się ze swoją mamą Marią, ojciec Paweł pozostał na „służbie” (tak się wtedy mówiło) w Twardej Górze.
Prowadząc Dzienniczek miała 17 lat. Ja, wiernie przepisałam tekst, nie poprawiając błędów, interpunkcji itp.
Oto co zapisała DZIENNICZEK
(na prawach rękopisu)
Pierwsza strona Dzienniczka
Nowe we wrześniu 1939r.
Do cichego miasteczka pomorskiego, położonego nad wisłą, tuż nad granicą Prus wschodnich, wdarło się ostre i straszne obwieszczenie mobilizacji, mobilizacji powszechnej. Wszystkich młodych, zdrowych i silnych chłopców idących na wojnę, nasze miasto Nowe żegnało z wielkim smutkiem i błogosławieństwem, na wojnę, na śmierć.
Czwartek 31.8.39
Wszystkie rodziny kolejowe i my, dostały wiadomość natychmiastowego opuszczania terenu. Dziś wieczorem wszyscy wyjeżdżamy daleko, bo aż za granicę pomorską, a mianowicie: do Bełżca położonego w województwie Lubelskim. O godzinie 21-wieczorem wyjeżdżamy wszyscy ze stacji Twarda-Góra. Jedziemy wszyscy w jednym wagonie towarowym. Na twarzach wszystkich osób widać smutek i łzy przygnębienia. W dali słychać ostatnie głosy pożegnalne. Pociąg powoli rusza. Jest nam bardzo ciężko opuszczać rodzinne strony. Żegnaliśmy nasze miasto naprawdę z wielkim bólem, bo czy wrócimy?, czy zastaniemy wszystko tak jak zostawiliśmy?. Bydgoszcz ten sam dzień nocą. Stoimy tu na stacji, wokoło ciemno i pusto. Godz.- rano 8-ma. Działka Wojska Polskiego ustawione na dachu magazynu P.K.P. Wojsko Polskie pilnie strzeże ażeby nie dopuścić do bombardowania miasta.
Piątek 1.9.39 Godz-12- obiad, wyjeżdżamy z Bydgoszczy. Jedziemy do Kutna.Godz.-3-cia popołudniu dojeżdżamy do Kutna. Tu na stacji wyją syreny, ukrywają się przestraszeni ludzie, jest nalot bombowy. Padają bomby jedna za drugą. Przed nami, za nami stoją zdruzgotane wagony kolejowe. Widok okropny, jęk ofiar, płacz i zawodzenie matek, dookoła nas widać jedną wielką kupę żelastwa. Powoli ucisza się, samoloty oddalają się, wszystko milknie, jest po alarmie. Wieczorem nasz pociąg którym jedziemy jakoś szczęśliwie wydostał się i ruszyliśmy dalej. Godz-8-ma wieczorem. Dojeżdżamy do Warszawy. Jesteśmy na miejscu. Tu cicho i bezpiecznie. Stoimy z naszymi wagonami na bocznicy gdzie słychać maszerowanie wojska, głosy matek, sióstr i żon żegnających swych synów, braci i mężów.
Sobota 2.9.39 –rano. Stale jeszcze stoimy na miejscu. Po chwili i tu słychać przeraźliwy gwizd syren donoszący nam o alarmie. Samoloty przelatują okrążając stolicę. Nic nie bombardują. Po chwili słyszymy trzykrotne wycie syren- to odwołanie alarmu Godz.9 rano, wyjeżdżamy z Warszawy. Godz.-12-w obiad pociąg nasz zatrzymuje się na stacji w Otwocku, niedaleko magistratu miejskiego. Po godzinie postoju i tu słyszymy gwizd syren wyjących na alarm. Po kościach naszych przechodzą zimne dreszcze. Boimy się tego wszyscy. Ludność cywilna i my zmuszeni zostaliśmy opuścić pociąg i kryć się w pobliskim lesie i parku. Nadjeżdżają samoloty. Słychać odgłos zrzucanych bomb, mieszającego się z warkotem motoru. Lada chwila uderzą w nas. Jesteśmy przygotowani na wszystko. Czekamy. Boże jakie to straszne, leżeć wśród gąszczów i czekać na śmierć. Cisza, samoloty się oddalają, wszystko milknie. Zostaliśmy ocaleni. Wszystkie ludzie i my wracamy do wagonów zastępujących nasze mieszkanie. Godz-8-ma wieczorem. Znowuż w dali słyszymy warkot niemieckich samolotów bombowych. Pełni strachu i przerażenia po raz drugi opuszczamy wagony i kryjemy się tak jak poprzednio w tem samem miejscu. Samoloty przejeżdżają tuż nad nami nic nie bombardowując. Dopiero w dali słychać echo rzucanych bomb. To Warszawa! Nasza stolica! Bomba za bombą nie słychać końca! Widząc, że nam niebezpieczeństwo nie zagraża wracamy do wagonów. Godz. 10-wieczorem.Pociąg nasz w którym jedziemy powoli rusza z miejsca tak dla nas niebezpiecznego. Rodziny znajdujące się w naszem wagonie odmówiły modły do Boga i z pytaniem na ustach co będzie jutro jedziemy dalej.
Niedziela 3.9.39
Pociąg którym jedziemy nie zatrzymuje się. Mijamy stację za stacją. Gdy staje, ludność znajdująca się na stacji dzieli się z nami kawałkiem chleba i mlekiem. Najbardziej wzruszające sceny ujrzeliśmy w Milanowie i Paczewie. Ludność miejscowa współczując razem z nami i bardziej niż gdzie indziej daje nam jałmużnę, bo inaczej nazwać tego nie można. To też gdy pociąg ruszał płakaliśmy my ewakuowani, płakali ludzie miejscowi. Bo co się dalej z nami stanie?
Poniedziałek 4.9.39. Godz.6.30 rano. Dojeżdżamy do Lublina. Wszyscy pchamy się do drzwi i okien ażeby zobaczyć czy i tu co zbombardowane. Mijamy gmachy i domy, na razie nic nie widać. Dopiero w dali widać jakieś zawalone kominy. To lotnisko zbombardowane, więc i tu gdzie jedziemy nie ma spokoju. Pociąg nasz zatrzymuje się na torach obok gmachu poczty. Widać działka obrony lotniczej i wojsko. Czujemy się trochę bezpieczniej.
Wtorek 5.9.39 Godz.8-ma rano. Usłyszeliśmy tak dobrze już nam znany gwizd syren. Wszystkie parowozy i wszystkie syreny wyją na alarm. I tak przez cały dzień, co godzinę, co chwilę alarmy. Samoloty nadjeżdżają z różnych stron. Na szczęście nic nie bombardują. Godz. wieczorem 20 wyjeżdżamy z Lublina.
Środa 6.9 39. Godz. -6-rano.Wychodzimy wszyscy z wagonów ażeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Zwracamy głowy w kierunku dworca kolejowego. Boże co za widok, wszystkie szyby potłuczone, tory powyrywane, druty telefoniczne pozrywane, wszystko w takim nieporządku, że naprawdę przykro spojrzeć. Widok ten zobaczyliśmy na stacji w Rejowcu. Po dwu godz. postoju słyszymy i tu alarm. Wychodzimy z wagonów, kryjemy się w kartoflach i na polach. Do naszych wagonów doczepili kilka wagonów z wojskiem Polskim. Po alarmie wracamy do wagonów. Do wszystkich serc i dusz zakrada się smutek i zwątpienie, bo czy tam gdzie jedziemy będziemy bezpieczni?.Widocznie niemieckich samolotów nigdzie nie zabraknie, kiedy aż tu na krańcach Polski bombardują nawet ludność cywilną. Godz.-11.30. Wyjeżdżamy z Rejowca, jedziemy w nieznane po życie czy po śmierć, nie wiemy. Pociąg nasz nie zatrzymuje się nigdzie, pędzi bez przerwy. Ludzie w okolicznych wioskach gapią się na nas, widocznie tu o wojnie nic nie słychać, ba co gorsze nie wiedzą gdzie leży Pomorze. Godz.-8-ma wieczorem przyjechaliśmy na miejsce, wysiadamy, wynosimy nasze bagaże przed dworzec. Dowiadujemy się, że nie zostajemy w Bełżcu, tylko będziemy rozwożeni po okolicznych wioskach. Stoimy już godzinę i nikt po nas nie jedzie, a tu robi się ciemno i chłodno. Nareszcie słychać dali turkot wozów. Nadjeżdżają. Pakujemy nasze bagaże i ruszamy. Ciemno i chłodno, nie widać nic, tylko gdzieś wdali migają małe światełka w odległych chatkach, słychać szczekanie psów. Od czasu do czasu słychać tętent kopyt końskich jadących stronę miasta. Całą noc jedziemy
Czwartek 7.9.39. Godz.-8-rano. Dojeżdżamy do wioski. Wioska do której zajeżdżamy inaczej wygląda niż nasza pomorska. A mianowicie: jest położona nad szosą, cała drewniana, dachy pokryte słomą, chatka przy chatce. Wioską tą jest Wulka Pukarzowska. Zajeżdżamy przed domek w środku wsi, wychodzi gospodarz i gospodyni, witają nas, na pierwszy rzut oka widać, że są dość przyjemni. Prowadzą nas do pokoju w którym mamy mieszkać. Pokój przeznaczony dla nas jest bardzo mały, biało wybielony, nisko i zimno. Godz.-11-rano, wszyscy pomęczeni kładziemy się spać. Chociaż raz po tygodniowym zmęczeniu wyciągnąć zbolałe członki.
Piątek 8.9.39 Godz.-8-rano.Wstajemy i rozglądamy się po wiosce. Na jednym końcu jest sklep i postój autobusowy. Cała wioska liczy 400-ta rodzin. Do miasta mamy 4-kilometry, do gminy 7. Sołtysa mamy na miejscu. Ludność miejscowa inaczej jest ubrana od nas. Chodzą tu w tej wiosce, w chustkach, kożuchach, boso. Cicho na tej wiosce, widać bezpiecznie. Tak dzień za dniem mija, żadnej wiadomości z domu, od znajomych, zaczynami tęsknić za tamtym życiem.
Poniedziałek. 11.9 39
Idziemy do miasta Łaszczowa. Miasto też zupełnie inne niż nasze pomorskie. Domy drewniane, sklepy bez okien wystawowych, bez żaluzji. Światło do tych sklepów wchodzi drzwiami. Sklepy przeważnie żydowskie. Są też chrześcijańskie, ale te można na palcach policzyć. Jest kościół katolicki, który jest obecnie remontowany. Ludność w tem mieście żyje w zupełnie innych warunkach niż powinna. Już tydzień od naszego wyjazdu z domu, smutno tu nam bo prowadzimy życie wygnańców. Zaczynają też i tu już krążyć samoloty bombowe. Zbombardowali już miasto powiatowe Tomaszów. Miasto śliczne, zupełnie nowocześnie zbudowane mające wszystkie udogodnienia jakie posiada miasto pomorskie czy poznańskie. Tu w naszej wiosce mieszkają też rodziny kolejowe z Twardej Góry i Pruszcza. Jest nam z nimi trochę raźniej i weselej.
Poniedziałek 18.9.39 Godz.-3-cia po południu. Przez naszą wioskę przechodzi wojsko Polskie. Idzie ze strony Tomaszowa do Łaszczowa. Dowiadujemy się, że ich pułk został rozbity przez Niemców. Ten sam dzień wieczorem godz.-7-ma. Tuż za ostatnim szeregiem wojska Polskiego jedzie samochód niemiecki (W (+) Na wezwanie żołnierzy Polskich „stój kto jedzie „ dali wystrzał w kierunku szeregów żołnierskich. Był samochód niemieckiego patrolu. Podczas strzelaniny wybili kilka szyb w sąsiednim domu. Wszyscy miejscowi ludzie i my idziemy nocować na łąkę, gdyż w mieszkaniu nad szosą jest niebezpiecznie. Na łące każdy rozkłada swe koce i pościel ażeby nie zamarznąć pod gołym niebem. Boże co za noc! Cisza, dookoła nas jakby makiem zasiał nie słychać nawet szczekania psów. Na niebie usianym gwiazdami uśmiecha się do nas pół księżyca. Cisza jak przed burzą. Za lada szelestem zrywamy się wszyscy przestraszeni. Spać nie można. Idziemy wzdłuż łąki od drzewa do drzewa współczując sobie nawzajem. 18.9. ur. p.B.Kraińskiego
Wtorek 19.9.39
Dziś od samego rana widać na szosie tylko samochody niemieckie. Co się dzieje? Czy już Polska zajęta?. Czy my już nie mamy wojska Polskiego? Wszyscy zwątpiliśmy, co będzie?
Środa 20.9.39
Dziś w stosunku do wczorajszego dnia jest cicho. Na szosie nie widać ani wojska Polskiego ani niemieckiego. Jest chwilowy spokój. Wykopujemy nasze bagaże, które mieliśmy zakopane w ziemi Godz. -5-ta po południu. Na szosie w oddali pędzi jakiś samochód, ale jaki? Już niedaleko okazuje się że to znowuż Niemcy i tak jeden za drugim naładowane żołnierzami i amunicją. Przez całą noc pędzili nie wiadomo gdzie. Nie mamy już spokoju, patrzymy na to wszystko z taką niechęcią, zawiścią, gotowi jesteśmy, gdy żołnierzy nie stanie, sami pójść walczyć.
Czwartek 21.9.39
Dziś zbudził nas ze snu huk, huk armat. Wszystkie rzeczy jakie mamy tu ze sobą zakopujemy powrotem do ziemi. Godz.-8-ma rano. Dały się słyszeć znowuż strzały. Tu u nas w naszej wiosce jest utworzony front. Wojsko Polskie z jednej strony w lesie, a niemieckie z drugiej, my w samem środku. Mieliśmy być zabezpieczeni, tymczasem przyjechaliśmy pod grad kul, na front. Znowuż, huk świszczy coś w powietrzu i od razu dym, kurz, nie widać nic. 20-to metrowy słup ziemi wyleciał w powietrze. To pociski armatnie spadają jeden za drugim. Raz po raz przeraźliwy świst i huk rozdziera powietrze, błyski dookoła, artyleria nasza jak i niemiecka wali bez przerwy. Bydło na polach ryczy, ludzie jęczą, słychać dookoła tylko cichy płacz i szept modlitwy „ Pod Twą Obronę”. Zginiemy wszyscy, wszyscy tu na obczyźnie, chociaż w swoim kraju. Ucisza się chwileczkę. Po 3-godzinnymstarciu chociaż chwileczka spokoju. Dookoła nas widać powyrywane doły i odłamki pocisków. Godz.-3-cia pop. Znowuż huk, rozpoczyna się piekło wojenne, sąd ludzki. Jesteśmy przygotowani więcej na śmierć niż życie. Armaty jęczą raz po raz, bydło się rozpuściło po polach, ludzie kryją się powrotem po jamach. Biedni żołnierze, ci co padają od kul nieprzyjacielskich. Huk za hukiem nie można odetchnąć. Kule lecą jedna za drugą, tuż nad głowami naszymi. Za każdą kulą myślimy, że jest przeznaczona dla nas. Szepcemy modły za modłami. Kule powoli milkną ucisza się. Niemcy zostali odpędzeni przez nasze wojsko. Jesteśmy ocaleni, żyjemy. Cały dzień, cała noc jadą nasi żołnierze. Dookoła nas wszystko zostało popalone, poniszczone Okoliczne wioski i miasteczko Łaszczów też spalone. Została tylko jedna kupa gruzów, ostał się jedynie kościół i kilka domów. Zostawili zgliszcza i biedę. Uciekli.
Piątek 22.9.39
Dziś już słychać strzały ale parę kilometrów dalej. Mamy spokój.
Sobota 23.9.39 Godz.-10-ta rano. Znowuż usłyszeliśmy straszny huk tuż koło naszego domu. Niemcy wrócili. Nasza wioska stała się znów pozycją frontową. Uciekamy. Idziemy do wsi Czartowiec, tu trochę bezpieczniej. Godz.-3- cia po południe, przechodzi nasze wojsko prowadząc do niewoli Niemców. Idzie noc pada deszcz, zimno i ciemno. Nocujemy w stodole w słomie. Nie ma gdzie się ogrzać, trudno jest wojna.
Niedziela 24.9.39 Godz.-10- ta rano.Wracamy do naszej wioski. Tu zastajemy most wysadzony w powietrze. Nie można iść do kościoła, ani się porządnie pomodlić. Wszyscy przygnębieni, smutni bo lada chwila znowu uderzą, a co z nami się stanie?. Dzisiaj w naszej wiosce zostały okradzione 2-rodziny kolejowe z Twardej Góry. Nie wiemy jaki los nas czeka.
Poniedziałek 25.9.39 Godz. 12.30 w obiad weszło do naszej wioski wojsko rosyjskie. Nasi żołnierze rozbrojeni wracają do domów. Skończyło się.
Wtorek 26.9.39
Od samego rana pada deszcz, zimno i ponuro. Gęsta masa błota lepi się do ubrań i obuwia. Nie ma wojska niemieckiego. Nasze wojsko rozbrojone, boso na piechotę wraca do domów. Jadą samochody za samochodami, tanki, cała motoryzacja rosyjska. Wszyscy miejscowi rusini uzbrojeni w karabiny zastępują policję Polską. Nie można tu już nic kupić za polskie pieniądze tylko za ruble. Musimy stąd wyjechać i to jak najszybciej. Jeszcze dziś idziemy się starać o furmanki.
Sobota 30.9.39 Godz.-8- ma rano. Wyjeżdżamy. Jedziemy do domu, na Pomorze, do swoich!. Co i jak tam zastaniemy, nie wiemy, jesteśmy ciekawi?. Godz.-3-cia po południu, jesteśmy na stacji w Bełżcu. Słońce grzeje ostatnimi promieniami, widać, że już jesień. Zapada wieczór, idzie noc. Pociąg nie nadjeżdża, musimy nocować na stacji.
Niedziela 1.10.39 Godz.-3-cia po południu. W oddali słychać gwizd lokomotywy, nadjeżdża pociąg, wsiadamy, jedziemy. Godz.-7-ma wieczorem. Pociąg nasz zatrzymuje się na stacji Szczebrzeszyn. Tu jesteśmy zmuszeni opuścić wagony i zostać pod gołem niebem. Na usta nasze zakrada się pytanie, gdzie się udamy?, gdzie będziemy nocować?.Stoimy z naszym bagażem pod płotem, dookoła cisza i ciemność. Od czasu do czasu ciszę tę przerywa odgłos kroków wartującego żołnierza rosyjskiego. Godz.-10-ta w nocy bierzemy nasze bagaże i idziemy nocować do pobliskiej szkoły. Tu nie lepiej niż tam na dworze, okna potłuczone, komin rozwalony, słoma na podłodze, wygląda jak w Benedyi a nie w mieszkalnym domu. Gdyby tak nas zobaczyli nasi, co by oni powiedzieli?.
Poniedziałek 2.10.39
Zaraz z rana sprowadziła się do nas reszta rodzin kolejowych z Twardej Góry. Jest nas teraz 13-rodzin razem tj. 53osób w jednej salce. Niedaleko stąd jest miasteczko, idziemy tam po zakupy. Samo miasteczko dosyć ładne. Kupić coś tu trudno, sklepy pozamykane. Na ulicach widać tylko rosjanów, milicję i żydów.
Wtorek 3.10.39
Od samego rana pada deszcz. Zaczynają się już jesienne słoty. Szybciej już zapada zmierzch. W dali słychać cichy brzęk mandoliny i tęskną piosenkę dziewczyny. Czy wrócą wszyscy Ci co poszli w bój za ojczyznę, czy zostaną tam na polu chwały nie wiemy. Przejeżdżając przez stację widzieliśmy jaki los czeka żołnierza bohatera. Otóż tam w polu gdzieś daleko od rodzinnych stron, koledzy wykopią mogiłę, prosty krzyż koło niej postawią i zanucą piosenkę „śpij kolego w ciemnym grobie” Boże kiedy to się skończy?, czy to koniec świata? Czy wszyscy mamy zginąć? Kiedy będzie kres naszej wędrówki?. Kiedy nastąpi tak bardzo przez wszystkich upragniony spokój?. Kto przed całym światem będzie się musiał upokorzyć i pierwszy złoży broń?. Dookoła nas na polach pokopanych okopami żołnierze rosyjscy zbierają jeszcze dziś dymiącą broń i zepsute samochody ażeby po ich naprawieniu pójść z łupem i zdobywać. Walczyć lecz nie swoją bronią. Przywędrowaliśmy tu do tej wioski nie wiadomo po co?. Jest tu wszystko spalone, zniszczone przez wojnę. Ludzie żyją jak zwierzęta w jamach. Nie można spojrzeć na tę biedę ludzką bez zapłakania. Trudno tu o żywność. Jeżeli uchroniliśmy się od kul i bomb zginiemy może od głodu. Tak jak tam w Bełżcu tak i tu przejeżdża zawsze wojsko rosyjskie. Nie ma widoku na przedostanie się do domu, na Pomorze.
Niedziela 8.10.39
Mija już tydzień naszego wyjazdu z Bełżca, jeszcze stale siedzimy tu na wiosce. Dziś idziemy wszyscy do kościoła ażeby po tylu tygodniach chociaż raz tam u stóp ołtarza odprawić swe modły do Boga. Jesteśmy w kościele, tu ołtarz główny jasno i kolorowo oświetlony tchnie całą świętością Bóstwa niebieskiego. Lud falami napływa do kościoła. Zaczynają grać organy. Rozpoczyna się msza święta. Modlimy się wszyscy z takim nabożeństwem jakiego dawniej było u nas brak. Bo cóż żyjemy w takich niezwykłych czasach, że lada chwila możemy go stracić. Po mszy św. wszyscy wychodzą z kościoła z jakimś innym natchnieniem i ufnością. Godz.-12.30-w obiad. Przyjeżdża wojsko niemieckie. Zniknęli Rosjanie, przyszli Niemcy. Nie ma Polski!!. Godz.-6-ta wieczorem. Wszystkie rodziny znajdujące się w szkole zbierają się ażeby wspólnie odmówić różaniec, bo wiadomo jest miesiąc październik.
Poniedziałek 9.10.39
Dziś od samego rana pada deszcz ze śniegiem. Pogoda taka jakiej tam u nas na Pomorzu nie widzieliśmy. Dopiero październik a już śnieg, co dopiero później. Wdali na szosie widać jakieś kolumny, to piechota niemiecka, za nią dopiero wszelkie motoryzacje. Dzisiaj w naszej wiosce będą nocować jacyś wyżsi żołnierze niemieccy. Przyszli zobaczyć nawet nasz „Flistlings lager”. Wybadali nas dokładnie skąd jesteśmy i za co się utrzymujemy. Od tego dnia roztoczyli nad nami opiekę. W mieście założyli „Ortzkomando” tak, że gdy będziemy potrzebowali opiekę to tam się musimy zgłaszać.
Wtorek 10.10.39 Godz.-8-rano.Wszedł do naszego mieszkania oficer niemiecki w towarzystwie kilku żołnierzy i zaczęli nam rozdawać różne produkty jak: chleb, masło, sól, cukier, kawę, herbatę, ryż i konserwy. Jest nam naprawdę bardzo przykro, że musimy to wszystko przyjmować z rąk niemieckich a nie Polskich. Trudno roztoczyli nad nami opiekę więc musimy być im wdzięczni bo inaczej zginęlibyśmy z głodu.
Czwartek 12.10.39
Jeszcze stale przyjeżdżają Niemcy, już trzeci dzień idą a końca jeszcze nie widać, pytanie gdzie to wszystko idzie?, dokąd?. Pomimo, że mamy opiekę to jednak na własne ryzyko chcemy wyjechać. Pakujemy nasze bagaże, idziemy na dworzec. O godz. 12-w obiad ma przyjechać pociąg. Czekamy wszyscy pełni niepokoju. Nareszcie w dali słyszymy syk parowozu. Ze zgrzytem i hukiem wpadł na stację. Niestety z naszej uciechy nic, pociąg nie zabiera pasażerów, z powodu przepełnienia Lublina. Wprzód wytransportują ludność ewakuowaną z Lublina, dopiero pójdą transporty z nami. Jesteśmy naprawdę tułaczami i niewolnikami na własnej ziemi, w swoim kraju. Musimy wracać do tej naszej „Mordowni” spowrotem. Kiedy to się skończy? Kiedy będziemy mogli pełną piersią swobodnie odetchnąć? Kiedy będziemy już tam na swoich śmieciach?. Wszystko w rękach Boga.
Wtorek 17.10.39
Szczebrzeszyn. Jesteśmy już teraz pod zaborem niemieckim. W mieście na wszystkich urzędach już pracują Niemcy. Oto jeden obraz z życia rządów niemieckich w Polsce. Niemcy osiedlając się w mieście zaczęli pracować pod hasłem „Precz z żydami”. Już w pierwszy dzień swego panowania zaczęli golić żydom brody i uczyć ich porządku. A mianowicie: wszyscy Żydzi od lat 17 do 60 zmuszeni zostali się zgłosić do robót przymusowych. I tak przez cały dzień czy ich szabas czy nie muszą z miotłą w ręku zamiatać błoto z ulic, zakopywać doły, wywozić śmiecie poza miasto. Nawet dzisiaj 5- samochodów naładowanych żydami przejeżdżało koło nas wioząc ich do naprawienia szosy wiodącej z Lublina do Lwowa. Niemcy dla nas są przychylni. Dowożą nam dziennie rano i wieczorem kawę, obiad i inne produkty. Wstawili oni nam do pokoju piec, przywieźli węgla, wkręcili żarówkę tak, że teraz mamy ciepło i widno. Starają się oni o nasz wywóz do domu. Tu w tej wiosce ogarnia nas zupełna apatia, obojętność na wszystko. Straciliśmy już nawet pojęcie czasu i daty.
Czwartek 19.10.3
Kładziemy się dzisiaj wszyscy o godz.8-mej spać, ażeby zapomnąć o losie jaki nas spotkał. Będąc pogrążeni w pierwszym śnie o godz. 10-tej dały się słyszeć jakieś trzaski i dobijanie do naszego domu. Zrywamy się wszyscy zlani potem, przestraszeni. Co się stało?, czy tu straszy?. Mężczyźni znajdujący się razem z nami wychodząc z mieszkania zauważyli jakiś 2-osobników uciekających w stronę wioski, to miejscowi chłopi urządzają sobie z nas żarty. I tak przez całą noc nie dali nam spokoju.
Piątek 20.10.39
Całe dnie przepadują deszcze. Ostatnie zżółkłe liście lecą z drzew z lekkim podmuchem jesienno-zimowego wiatru. Nad ziemią unosi się zgniłe chorowite powietrze. Co drugie z nas kładzie się do łóżka chore na grypę. Nic w tem dziwnego mieszka nas tak duża liczba osób w jednym pokoju, więc łatwo jedno od drugiego się zarazi.
Sobota 21.10.39
Z kolei i ja zachorowałam, leżę na posłaniu pełna myśli i złudzeń. Przed oczyma przesuwają mi się obrazy minionej przeszłości, tam w domu spędzonej miło, wesoło i szczęśliwie, zaś tu pełna goryczy i smutku. Podczas mej choroby poznałam osobiście jednego żołnierza niejakiego feldfebla P. Oskara Berkenfelda. Jemu mogę zawdzięczyć tylko mój powrót do zdrowia, gdyż przywoził on mi lekarstwa, których my dostać nie mogliśmy.
Wtorek 23.10.39
Dzisiaj czując się trochę lepiej wstałam i poszłam z panem Oskarem na przechadzkę. Można tu zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Przyjemnie jest tak spacerować, stale przed siebie iść tak bez celu. Po takim spacerze czuję się o wiele lepiej, jestem zdrowszą i weselszą.
Czwartek 25.10.39
Mamy lepszą pogodę. Przygasłe jesienne słońce złoci swym blaskiem fasady domów. Powietrze łagodniejsze dzisiaj niż zwykle. Lekki wietrzyk dmie od południa. Idziemy dzisiaj z panem Oskarem zwiedzać okolicę i wioski. Tak codziennie maszerujemy stale przed siebie, uprzyjemniając sobie ten czas mową Polsko-niemiecką. Pan Oskar uczy się po Polsku, ja po niemiecku. Z naszych pokrętnych słów można się naśmiać do rozpuku. Trudno nie można stale myśleć tem co było przed miesiącem, przed dniem.
Niedziela 29.10.39
Przyszedł dziś do nas pan Oskar z bardzo pomyślną wiadomością, a mianowicie: za 2-dni wyjeżdżamy t.j. 31. We wtorek. Wszyscy pełni radości i wesela rzucamy się śnieżkami, gdyż tu pełno śniegu. Powoli zabieramy się do pakowania naszych bagaży. Przyspasabiamy się do podróży.
Wtorek 31.10.39
Śnieg sypie dzisiaj jak w grudniu. Dookoła nas biało i miękko. Dzisiaj o godz.-3-ciej popołudniu mają przyjechać po nas samochody wojska niemieckiego. Mija godz. 3-cia samochodów nie widać. Czekamy już wszyscy zniecierpliwieni do ostatniego stopnia, liczymy minuty a nawet sekundy. Wreszcie wdali na szosie słychać warkot samochodów. To po nas zajeżdżają 1,2,3—8 samochodów. Pakują nas po 2-rodziny w jeden. Bagaże nasze jadą osobno, mamy wygodę i swobodę. Wszystko możemy zawdzięczyć tylko p. Oskarowi. Dużo on działał dla nas ażeby nas wydostać z tej pustyni. Miał on możność codziennie obcować z nami i zaobserwować naszą gospodarkę -13- rodzin w jednej kuchni w jednym pokoju. Zajeżdżamy z naszymi samochodami do miasta Szczebrzeszyna, tam prowadzą nas do jasnej, czystej i ciepłej klasy. Tu dostajemy ciepłą kolację i każą nam iść spać na miejsca już dla nas przygotowane. Dochodzą nas tu tony cichej muzyki, to radio, po raz pierwszy po tylu tygodniach słyszymy muzykę, głos ze świata. Na dźwięk tonów wszystkim nam stają łzy w oczach. Trudno przypomina nam się tamto życie, tamten świat. O godz. -12-tej w nocy dostajemy herbatę z rumem, to na drogę gdyż o godz.-1-szej wyjeżdżamy w dalszą drogę Godz. -1-w nocy. Każdy z rodziny zostaje zbudzony przez swego szofera. Nasz numer jest „Cuchmaszyna Nr.15”. Po kolei zajeżdżają auta i każdy z nas kolejno wchodzi do swego numeru. Jedziemy w kierunku Lublina. Nad ranem gdy się rozwidnia widać na szosie powalone auta, wszystko tak zniszczone, że niemożliwie. Przed oczyma naszymi przesuwa się obraz nędzy i rozpaczy. Zapytujemy się sami siebie, czy to co widzimy dookoła siebie, jest w istocie prawdziwe?, rzeczywiste?, czy śnimy tu na ziemi?.Z ust miejscowych ludzi dowiadujemy się, że samoloty po bombardowaniu opuszczały się 20stop. niżej ziemi i siekli z karabinów jak z armat nawet w ludność cywilną. Mijamy miasto Zwoleń lecz to już nie miasto tylko jego szczątki, gruz i popiół.
Środa 1.11.39 Godz.7-rano. Wjeżdżamy do Lublina. Tu dowiadujemy się, że dopiero w nocy udamy się w dalszą drogę. Tu udajemy się w towarzystwie niemieckiego hauptmana do gmachu przy ulicy „Skłodowskiej Nr.10”. Tu każdy z nas udaje się do swego pokoju, już dla nas zarezerwowanego. Jest tu wszystko we wzorowym porządku. Jest ciepło i przytulnie, przez szerokie weneckie okno mamy widok na ożywioną ulicę. Miło nam tu mieszkać. Godz.-8-ma rano żołnierze przynoszą nam śniadanie i kawę. Po śniadaniu kładziemy się wszyscy pomęczeni spać. Godz.-1-sza dostajemy obiad. Godz.-4-ta popołudnie. Przychodzi do nas p.Oskar. Ubieram się i idę z nim zwiedzać miasto. Po drodze wstępujemy do kawiarni. Tu nie widać, że wojna. Ludzie bawią się jedzą, piją, jak za dobrych czasów. Ciche tony skrzypiec i fortepianu jak gdyby się skarżyły, płakały w swoim tangu. Można tu zapomnąć o wszystkiem, o tem co było, co będzie. Dzisiaj mamy dzień „Wszystkich Świętych”. Pod oknami kawiarni na ulicy przechodzi procesja, idzie ksiądz biskup, księża i lud. Wszyscy przy biciu dzwonów ze śpiewem na ustach idą na cmentarz. Przechodzący niemcy zdejmują swe furażerki, chociaż w ten sposób oddają cześć zmarłym. W ciągu dzisiejszego dnia byliśmy jeszcze w kinie. O godz-1- wszej w nocy wyjeżdżamy do Radomia.
Czwartek 2.11.39
Jesteśmy w Radomiu. Tu zamiast nas zawieść do dworca przywieźli nas do gmachu z napisem „Flistlingslager”. Jest to gmach przeznaczony dla uchodźców. Tu gdy weszliśmy zaczęliśmy wszyscy płakać. Chociaż tu czysto i wygodnie to jednak pragniemy jak najszybciej do domu. Tak jak w Lublinie tak i tu przynoszą nam śniadanie i obiad. Po obiedzie siadamy na nasze bagaże i oddajemy się myślom o domu. Tak zamyślonych nas zastał p.Oskar. Przyszedł on nas rozweselić. Ubieram się i idę z nim zwiedzić Radom, wstępujemy też do kina. Po powrocie do domu dowiaduję się, że jeszcze dziś to jest za godzinę wyjeżdżamy. Zajeżdżają samochody, pakują nasze bagaże i ruszamy w kierunku dworca kolejowego. Tu dostajemy 2-wagony specjalnie dla nas. O godz.-8-mej wieczorem wyjeżdżamy. Żegnamy się ze znajomymi i z p. Oskarem. Przy pożegnaniu z nim zauważyłam, że ma łzy w oczach. Biedny p. Oskar przyzwyczaił się do nas jak do rodziny, a i my do niego tak samo. My jedziemy w kierunku domu, do swoich. A on za cztery dni wyruszy z Radomia z ich „Brukynkolone”na francuski front. Pociąg rusza, jeszcze jedno spojrzenie na Radom, ostatnie na…….. ostatnie pożegnalne. Jedziemy przez stacje Kielce, Katowice, Kroicberg. W Katowicach na stacji widać już tylko kolejarzy niemieckich, wszystko w języku niemieckim. Z Katowic jedziemy na Kroicberg do Oels.Tu na stacji Oels musimy wysiadać. Zaraz nad nami bierze opiekę niemiecki czerwony krzyż. Dostajemy tu ciepłą kolację i herbatę.
Piątek 3.11.39 Godz.-5-ta rano. Wyruszamy w dalszą podróż. Po drodze przesiadać musimy w Krotoszynie, Lesznie Poznaniu, Inowrocławiu i Bydgoszczy. W Bydgoszczy musimy zostać całą noc na poczekalni, gdyż nie ma połączenia. Tu na poczekalni pełno ludzi, gdzie to wszystko jedzie?. W toku rozmowy dowiadujemy się iż są to wysiedleni Polacy z Gdyni „Gottenhaffen”, słyszymy wiadomości po prostu niemożliwe. Nasza radość zmienia się w lęk.
Niedziela 5.11.39 Godz.-8-ma rano. Wyjeżdżamy z Bydgoszczy. Godz-11-ta rano. Jesteśmy w Twardej Górze. Tu słyszymy i widzimy rzeczy, których żeśmy się nigdy nie spodziewali. Wszystkie rodziny które przyjechały z nami mają mieszkania splądrowane, pozajmowane przez żołnierzy. Na stacji pracują kolejarze z Niemiec. Nasze mieszkanie zastaliśmy całe. Po mino to meble mamy aresztowane. Ojciec pracuje dalej na kolei, ale nie jest to już ta dawna służba na Polskiej Kolei Państwowej (P.K.P), tylko służba w „ Deutsche Reishsbahn”. Tu u nas w mieście nastąpiły naprawdę wielkie zmiany. Na wszystkich urzędach pracują tylko Niemcy. W magistracie nie ma już rady miejskiej, ani Burmistrza Polskiego. Wszyscy urzędnicy zostali pozwalniani, a na ich miejsca przyjmują tylko „Volksdeutsche”. Kupiectwo Polskie ma w większej części swoje sklepy pozamykane. Wolno sprzedawać tylko kupcowi niemieckiemu i niemieckim klientom. Kupować wolno już tylko na karty żywnościowe. To też przed budynkiem magistratu miejskiego na którym powiewa hitlerowska flaga gromadzą się dziennie tłumy ludzi za temi kartami. Kupować na karty ale kiedy i o nich trudno. Wszelkie reklamy, nazwy ulic już tylko pisane są w języku niemieckim. Na dworcu kolejowym znikła już tablica z napisem „NOWE”. Na jej miejscu jest „Neuenburg”. I tak wszędzie porobili zmiany. Wzięli oni rządy w swoje ręce, a z nami Polakami wyprawiają to co my z nimi przez całe 20-lat nie zrobilibyśmy nigdy. Poaresztowali organizatorów i członków różnych Polskich związków, zaaresztowali też naszych księży, tak że zostawili nam tylko jednego. W tych dniach pozamykali wszystkim Polskim przedsiębiorcom warsztaty i fabryki. Zamknęli też i firmę w której ja pracowałam’. Ludzie chodzą na pół nieżywi, dłużej tak nie wytrzymamy, mamy też chyba prawo o życia. Jesteśmy naprawdę jeńcami i niewolnikami w swoim kraju, na własnej ziemi. Trudno trzeba milczeć, ze zaciśniętymi zębami czekać za końcem. Naród Polski wierzy w to, że istnieć będzie! To nasze nieszczęście stało się wiarą we własnego ducha. Przeciw duchowi Polskiemu nie można tak iść jak przeciw naturze. Czy tu w kraju, czy pod zaborem obcych państw serce Polaka biło i bić będzie, ale tylko dla Polski. Stare Polskie przysłowie mówi „ Wiara bowiem potęgą jest, była i będzie, a kto Bogu zaufał zwycięzcą jest wszędzie”. Musimy już tylko wierzyć w cud. Tak jak kiedyś w wojnie bolszewickiej tak i teraz modlimy się z ufnością. W narodzie Polskim zawsze głęboko zakorzeniona była cześć Marji. Snuje się ona jak błękitna, świetlista wstęga przez całą naszą historię i niejednokrotnie rozbłyska potęgą cudów. Od wieków była Polska przedmurzem Marji Panny i będzie.
Czwartek 9.11.39
Jesteśmy tu w domu. Wszystkim znajomymi krewnym cieszymy się i opowiadamy sobie wspólnie nasze przeżycia. Gdy spojrzymy wstecz widzimy naprzeciw siebie wrogie szeregi, świszczące kule, dalej te dwory, pałace, domy i chaty spalone, zniszczone. To wszystko obrazy z przeszłości minionej jak sen. To było, to minęło.
24 Grudzień 39
Mamy Wigilię. Deszcz leje od samego rana. Zapowiadają się brzydkie święta. Do wszystkich serc i dusz zakrada się smutek i zwątpienie. Będziemy spędzać święta Bożego Narodzenia pod zaborem obcych państw. Gdy pierwsze gwiazdki zabłysną na niebie, dusze ludzkie nie będą się tak radować i cieszyć jak dawniej, albowiem dużo nieszczęść i smutku w każdą niemal polską rodzinę wojna wprowadziła.
25 Grudzień 39
Pierwsze święto!. Dzisiaj w stosunku do dnia wczorajszego cały świat zdaje się być pokryty białym aksamitem śnieżnym. Kościół katolicki nie obchodzi w tym roku „Nocy Pasterskiej”. Jest tylko więcej mszy św. odprawianych, niż w zwykłą niedzielę.
26 Grudzień 39
Drugie święto.Za oknem pada śnieg. Cicho suną w ciemności białe, wilgotne płaty. W świetle sączącym się zza szyb, wstrzymują swój lot ażeby zajżeć do siedzib ludzkich i przyjżeć się ich życiu. Wokół jak daleko może sięgnąć wzrok ludzki czuje się niepokalaną biel zwolna pokrywającą świat. Przyjemnie jest tak obserwować śnieżny taniec wirujących płatków.
Nowy Rok 1940
Od samego rana słychać tylko ciche i szczere życzenia „Szczęśliwego Nowego Roku”. Oby się tylko sprawdziły nasze życzenia. Czy ten rok będzie lepszy od byłego niewiemy ale go witami jak jakieś zbawienie.
9 Marca Godz. -8-ma wieczorem. Co będzie za 5 lat?
W tym miejscu kończy się Dzienniczek mojej Mamy.
Posłowie
Wiem, że nie wszyscy zrozumieją, jak skomplikowane były relacje polsko-niemieckie na Pomorzu. Czy każdy Niemiec był znienawidzonym wrogiem? I tak, i nie, to temat do długiej dyskusji. Z relacji ustnej Mamy wynikało, że Niemcy potraktowali wysiedlonych Pomorzan jako „swoich, ponieważ starsze osoby, w tym moja Babcia znały język niemiecki, bowiem jako dzieci pod zaborem pruskim chodziły do niemieckich szkół. Dołożyli (Niemcy), więc wszelkich starań o ich bezpieczny powrót do domu, na….Pomorze!!! (tak napisałaby moja Mama). Mamy to szczęście, że nie musieliśmy i nie musimy dokonać wyboru: czy przyjąć pomoc z rąk wroga i powrócić do domu, czy unieść się honorem i pozostać z dala od niego. Ponadto uważam że, aby móc oceniać wybory innych należy samemu sobie postawić i odpowiedzieć na pytanie: jak ja bym postąpił w tamtym czasie, tamtych okolicznościach? Upubliczniając Dzienniczek, moim zamiarem jest chęć pokazania jak 17-letnia mieszkanka miasta NOWE widziała w tamtym czasie świat i jego burzliwe dzieje. Jej silny patriotyzm państwowy i wcale nie mniejszy lokalny.
Córka Irena
Moje uzupełnienia.
Miejsce wskazane strzałką to Wólka Pukarzowska – miejsce pierwszego pobytu
Mapa Polski z 1939 roku.
Na czerwono – droga ewakuacji, na zielono – droga powrotu
31.08-6.09.39r — Droga ewakuacji — Nowe-Tw.Góra-Bydgoszcz-Kutno-Warszawa-Otwock-Lublin-Rejowiec-Bełżec-Wólka Pukarzowska
7.09.-30.09.39r — Pobyt w Wólce Pukarzowskiej
30.09.-1.10.39r — Próba powrotu — Wólka Pukarzowska-Bełżec-Szczebrzeszyn
1.10.-31.10.39r — Pobyt na wsi pod Szczebrzeszynem
1.11.-5.11.39r — Droga powrotna — Szczebrzeszyn-Lublin-Radom-Kielce-Katowice-Kroicberg(popr.Kreuzberg-Kluczbork)-Oels(Oleśnica)-Krotoszyn-Leszno-Poznań-Inowrocław-Bydgoszcz-Tw.Góra-Nowe
Przepisując Dzienniczek do komputera, miałam 2 wątpliwości dotyczące chronologii działań wojennych w Łaszczowie i Szczebrzeszynie. Sprawdziłam na portalu Łaszczowa-Polacy na krótko odbili 21-22 09 Łaszczów z rąk niemieckich.
Szczebrzeszyn przechodził z rąk do rąk, portal Szczebrzeszyna dział historia (w skrócie)
9.09-masto zdobywają Niemcy
26.09-na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow bez walki przejmują Rosjanie
8.10-ponownie bez walki wkraczają Niemcy
Mama opisała to, co do dnia, by nie rzec co do godziny. Myliłam się, niedowierzając zapiskom Mamy.
Podziękowania serdeczne należą się:
Kapa-Tobie za merytoryczną ocenę Dzienniczka, cenne rady oraz za zachętę i dodanie odwagi do jego publikacji.
Tomaszowi-synowi- za niezmierną cierpliwość w tłumaczeniu zasad obsługi i działania komputera, jak i ratowanie z komputerowych „wpadek”
Czytałam ten dzienniczek, miałam go w ręku i na jego podstawie napisałam scenariusz do apelu z okazji wyzwolenia Nowego. Pamiętam, że było wiele wyrwanych kartek, trochę domyśliłam się dlaczego. Czytałam go kilkakrotnie i czułam jakbym chwyciła byka za rogi, jakbym przeniosła się w czasie. W każdym razie jestem wzruszona och jak dobrze, że piszecie...dzięki Wam, nasze Nowe nabiera blasku i wyrazu, jakby wyciągnięte z katakumb.
DZIENNICZEK - POMNICZEK
Kiedyś pisałem o Błogosławionych szufladach; nie przypuszczałem jednak, że tyle w nich się mieści. Odkrywamy dziś te skarby zdumieni, zachwyceni, skonsternowani, zmieszani, zadziwieni, że obok nas tuż, tuż; na wyciągnięcie ręki mamy świadectwa wielkości, heroizmu, hartu, wytrzymałości, dzielności naszych przodków, rodziców, bliskich....oni też żyli w ciekawych czasach [zawsze tylko takie się przydarzają kolejnym pokoleniom].
Dotyczy to wszystkich wspomnień rodzinnych: Skalskich, Pilarskich, Chyrków, Wojnowskich - oni żyli, byli wśród nas nie rozprawiając ani o bohaterstwie, poświęceniu, służbie - to było ich życie, ich normalność, codzienność - nic wielkiego. To my po dziesięcioleciach dostrzegamy ich patriotyzm państwowy [jak arcy słusznie zauważyła Irka ]. Mam nawet na ten temat swoją teorię: to było pokolenie, które doczekało Niepodległości, wolności - oni doczekali tego o czym prze wieki pisali nasi wielcy poeci, pisarze, dramaturdzy. Oni doczekali. Ich następcy przechowali pamiątki, fotografie i teraz publikują: Unieśli, przenieśli ponad epoką niesprzyjającą takim wspomnieniom. Dzięki: Maciejowi, Dance, Bogusi, Irce możemy uczyć się od ich: przodków, dziadków, rodziców patriotyzmu, wytrwałości, hartu, wręcz heroizmu.
Dzięki Arkowi, który stworzył ten portal mamy okazję do zadumy i refleksji.
Kończę tak: na pytanie: Co nowego w Nowem - odpowiadam tak: jego historia teraz opowiadana.
Wdzięczny kapa
Potraktuj ten list jako szczere podziękowanie - wiele się nauczyłem od Ciebie, tego Dzienniczka.
Dziękuję kapa
Irka ,ogromnie się raduję że zdecydowałaś się na opublikowanie dzienniczka twojej mamy! Jest wzruszający i ciekawy. My młodzi, "powojenni", nie mamy pojęcia co przeszły nasze rodziny w czasie wojny tu w Nowem i okolicy! Chylę nisko przed NIMI głowę, to oni są cichymi bohaterami tych czasów! Dziękuję Ci Irka z całego serca!
Następna ciekawa trochę odmienna historia losów i przeżyć wojennych na naszym portalu.Znamienne słowa,jedziemy w nieznane po życie czy po śmierć,nie wiemy,obrazuje wszystko co niesie za sobą tragedia wojny.Ale ważne,że Niemcy pomogli wrócić tym rodzinom do domu,traktując ich jak swoich i otaczając ich opieką.Historia zatacza nie raz wielkie koło i pisze różne scenariusze.Ważne jest również to,że w zawierusze wojennej,Ci ludzie mimo otrzymanej pomocy wiedzieli gdzie jest ich ojczyzna,patriotyzm i,że są Polakami.W Posłowiu czytamy-jaki dokonać wybór,jak postąpić w takiej sytuacji,czy przyjąć pomoc wroga który Pomorze traktował jak swoje?Tak przyjąć pomoc i wracać do domu,a jakie było inne wyjście w takiej sytuacji,unieść się honorem,cierpieć głód niedostatek,tułając się daleko od domu będąc niepewnym jutra dnia ani godziny.przecież Ci ludzie byli na linii frontu,bezustannie bombardowani.Ważne,że się wszystko dobrze skończyło i szczęśliwie powrócili do domu.Dziękuje autorce,że dzienniczek ukazał się na portalu i mogliśmy poznać jego historię.Pozdrawiam.
Pani Irko, przeczytałam dzienniczek Pani mamy z ogromnym wzruszeniem. Wszystko tak jest w nim opisane, że czułam się, jakbym tam była, widziała i przeżywała to wszystko... Łzy same cisnęły się do oczu, a w głowie kłębi się jeszcze mnóstwo myśli, refleksji.
Kapa mądrze napisał, że od tych ludzi możemy wiele się nauczyć, że powinniśmy brać z nich przykład. Dla nich taka postawa była naturalna, tacy po prostu byli. A my, nasze pokolenie, zagubione w teraźniejszości, w świecie nienawiści, zawiści i pogoni za pieniądzem, zauważamy czytając takie wspomnienia, jak bardzo zmienił się świat, jak bardzo zmienili się ludzie, że zagubiliśmy się gdzieś po drodze, utraciliśmy pewne wartości.
Takie zapiski, wspomnienia, odkrywają całą prawdę o tamtych czasach, tamtych chwilach, tamtych ludziach...Uczą nas też tego, że powinniśmy oceniać każdego człowieka z osobna, że nie wolno uogólniać.
Pani Wanda opowiada o Niemcach, którzy pomagali Polakom, o panu Oskarze, który zrobił dla nich tak dużo, który starał się przywrócić uśmiech i radość życia tym zagubionym, wystraszonym i skazanym na poniewierkę ludziom.
W mojej szufladzie leży identyczny zeszyt jak ten, w którym Pani Wanda sporządzała te notatki. Zeszyt ten należał do mojej mamy. Jest tam kilka wspomnień, kilka wierszy przez nią ułożonych, kilka listów.
Kiedy zaczęła w nim pisać miała siedemnaście lat (jak mama Pani Irki). Znajduje się w nim kilka wspomnień z okresu wojny, wspomnień widzianych oczyma dziecka, wspomnień z jej rodzinnej wsi w woj. lubelskim. Opisuje m.in. to, jak przydzielono do nich do domu, na kwaterę, kilku rosyjskich żołnierzy. Jednego wspominała bardzo ciepło, był bardzo dobrym człowiekiem. Tak więc nie każdy Rosjanin, nie każdy Niemiec, był zły... nie każdy Polak był dobry...
Serdeczne podziękowania dla Pani Irki za to, że podzieliła się z nami tym skarbem w postaci zapisek swojej mamy, za chwile wzruszeń i refleksji.
wihajsdu chyba nie do konca zrozumiales barbaros.... Pani Irko dziekujemy za zebranie tych zapiskow . to cos wspanialego. dopiero po takiej lekturze, my mlodzi mozemy choc troche sobie wyobrazic jakie to byly ciezkie czasy i jacy wtedy honorowi i zwiazani z miastem i krajem byli ludzie.
co zrozumiałem a czego nie to wiem JA. Nie wydaje mi się, aby admin był właścicielem moich myśli. Znam barbaros i jej rodzinę i wiem, że powstałaby kolejna wspaniała nowska opowieść rodzinna. Dziękuję za cenzurę, ale jest zbyteczna.