Szneka z glancem czyli wspomnienia babci Wańdzi - odcinek 2
Dodane przez arek dnia Kwiecień 23 2008 18:56:50
Pamiętam, przed wojną w Nowem … o tym okresie Wanda mogła mówić bez przerwy i bez końca. Zresztą, i po latach, zarówno Bronia jak i Gercia często wspominały tamten okres. Zaczynały zwykle od słów: pamiętam, że za Polski, to w Nowem…..

Bronia z Tomaszem ostro wzięli się do roboty. Powolutku urządzali dom, w końcu wyposażenie 14 pokoi to nie byle co, do tego ogromna kuchnia, dwie spiżarnie, łazienki na piętrach. Meble zakupili u miejscowych mistrzów stolarskich: panów Laudy i Żurawskiego. Na parterze budynku mieścił się także duży sklep kolonialny, a na podwórzu dodatkowo składy: węglowy i materiałów budowlanych i palarnia kawy. Mały budynek pralni na podwórzu, gdzie raz w miesiącu dokonywano prania bielizny stołowej i pościelowej; podwozówka, czyli miejsce na furmanki i bryczki, duża drewutnia, stajnia i spory ogród dopełniały całości. Obowiązkami podzielili się równo: Tomasz zajmował się kupiectwem, Bronia odpowiadała za dom. Klucze od kasy trzymała jednak zawsze Bronia: ona podejmowała decyzje a Tomasz je realizował.





Sklep zawsze był zaopatrzony w towar najlepszej jakości. Ekspedienci zawsze mieli być grzeczni i uśmiechnięci, a na półkach znajdować się powinny produkty pierwszej potrzeby i towary ekstra dla klientów bardziej wymagających. Tomasz bardzo tego pilnował. Klienci bywali różni: byli tacy, którzy kupowali na kreskę w zeszycie, czyli płacili dopiero po otrzymaniu wypłaty, byli też tacy, dla których towary sprowadzano z Poznania a nawet z Warszawy.



Gercia, starsza od Wandy o 12 lat, była już wtedy dorosła panną. W 1928 roku wyjechała do Chojnic, do Szkoły Gospodarstwa Domowego pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, gdzie uczyła się tego , co w tamtych czasach umieć powinna każda panna z dobrego domu: szycia, haftowania, gry na instrumencie, gotowania.
Początkowo trudno było jej przystosować się do nowych warunków: rygor i wymagania sióstr zakonnych prowadzących tę szkołę były spore:
… z moją grzecznością bywało różnie; czasami usiłowałam protestować przeciwko szorowaniu garnków w kuchni, mruczałam wtedy sobie coś pod nosem, a siostry zakonne karały mnie za to dodatkowym dyżurem w kuchni. Uwielbiałam za to lekcje historii, które miała z nami cywilna nauczycielka. Jej opowieści o losach Polski słuchałam z wielką uwagą, a Poczet Królów Polskich stał się moją ulubioną książką … wspominała Gercia.



Po ukończeniu chojnickiej szkoły Gercia wróciła do Nowego, gdzie pomagała Broni w domu a Tomaszowi w prowadzeniu ksiąg rachunkowych. Była spokojną i poważną dziewczyną. Zawsze życzliwa i uśmiechnięta dla wszystkich i jednocześnie wiecznie zamartwiająca się o przyszłość swoich bliskich. Potrafiła cieszyć się każdym drobiazgiem.

… Popatrz Danusiu, jakie duże pranie jest rozwieszone na tym podwórzu. To musi być piękne, mieć dużą rodzinę i być im wszystkim potrzebnym …
I taką pełną spokoju i ciepła osobą pozostała do końca swojego życia. … Rodzice po cichu liczyli, że córka niedługo wyjdzie za maż, ale Gerci jakoś z tym nie spieszyło się. Kawalerów co prawda nie brakowało, ale żaden nie był tym, jakiego by chciała.

… Może za dużo grymasiłam, bo jeden był za stary, drugi za chudy, inny zbyt napuszony. Kiedy w końcu znalazłam odpowiedniego kawalera, i byliśmy już obydwoje prawie pewni, że chcemy być razem, to wybuchła wojna i on, młody prawnik z Poznania, zginął jako żołnierz w pierwszych dniach wojny. I tak zostałam pierwszą, starą panną w rodzinie… opowiadała nam uśmiechając się dobrotliwie Gercia.



Tamten okres to dla Wandzi to przede wszystkim poznawanie i rozumienie świata. Naprzeciwko domu znajdował się piękny park nazwany później imieniem Józefa Piłsudskiego. Często jeździła tam na małym rowerku. Zapamiętała dokładnie podwórze i ogród, po którym biegała z ogromnym, kudłatym Reksem. W stajni mieszkała Lotta. Była śliczna i kasztanowa. Poprzedni właściciel chciał pozbyć się jej, bo choć była pełnej krwi koniem, to kiedyś okulała. Nie chciał wydawać pieniędzy na leczenie zwierzęcia. Tomasz od razu odkupił konia. Pod jego i weterynarza troskliwą opieką zwierzę doszło do siebie. Odtąd Lotta stała się ulubienicą całej rodziny. Zaprzęgano ją do bryczki, przystrajano w dzwoneczki, a ona stukając lekko kopytkami woziła rodzinę Pilarskich na majówki do Kozielca, Tryla lub w odwiedziny do państwa Wojnowskich w niedalekich Kończycach. Czasem Tomasz prowadził Lottę za uzdę na dziedziniec szkoły podstawowej. Tam razem czekali na koniec lekcji Wandzi, aby zabrać ją do domu. Kierownik szkoły, pan Tytulski, zawsze wyciągał z kieszeni kostkę cukru i częstował konia. Mówił o niej nasza kasztanka bo przypominała wyglądem konia Marszałka Piłsudskiego - słynną kasztankę.



Szkoła podstawowa to dla Wandzi także okres zabaw w drużynie harcerskiej, założonej przez nauczyciela pana Włocha. Zapamiętała dokładnie wspólne wycieczki do lasu, zabawy w podchody i rozstawianie namiotów. Lubiła wspominać też zimowe szaleństwa na sankach. Wszyscy harcerze zbierali się na początku ulicy Rybaki i stamtąd rozpoczynali zjazd w dół. Jeśli umiejętnie kierowało się sankami to można było zatrzymać się na samym końcu ulicy, niedaleko Wisły. Pamięta też, ze niedługo po jej Uroczystości I Komunii Świętej, zorganizowano wycieczkę do Gdyni, wtedy młodego miasta z budującym się portem. Jechali pociągiem przez Kościerzynę, aby ominąć Wolne Miasto Gdańsk. Nocowali w jedynej wówczas gdyńskiej szkole (szkoła ta istnieje do dzisiaj i mieści się przy ulicy 10 Lutego) a rano oglądali morze, statki i plażę.



Wandzia nie była spokojnym dzieckiem. Wszędzie było jej pełno, bo wszystko było takie ciekawe. Na przykład pan Franciszek, urzędnik magistracki, który wynajmował w ich domu jeden pokój. Chudy, przygarbiony, kawaler w metalowych okularkach umiejscowionych na spiczastym nosie wzbudzał w Wandzie zainteresowanie. Zawsze starannie zamykał drzwi pokoju, nigdy nie otwierał okna a w największe upały zawsze nosił szeroki, ciemny kapelusz. Kiedyś przypadkiem usłyszała, jak mówił do Gerci … bo wszystko przez te owady latające, proszę panienki. One tylko choroby przenoszą, latają, latają i na tych swoich skrzydłach miliony, biliony zarazków przenoszą na biednego człowieka…
Wanda tego dnia wybrała się drewutni z pudełkiem po zapałkach w ręku. Kilka minut i cel został osiągnięty: parę dużych much spokojnie czekało w pudełku, aby zaznać wolności w pokoju sublokatora. Pod jakimś pretekstem weszła do jego pokoju, ukradkiem otworzyła pudełko a już po chwili słychać było krzyki pana Franciszka. Wybiegł na podwórze i wymachując rękoma krzyczał …Zaraza, zaraza w tym domu…. Jedynie Tomasz zorientował się w sytuacji. Nachylił się do ucha Wandzi i szepnął … w stajni to dopiero można znaleźć muchy, prawie jak słonie, trzeba tylko pudełka po butach…
Wandzia uwielbiała ojca, był dla niej dobry i nigdy nie zdarzyło się, aby kiedykolwiek podniósł głos. Kiedy pytała go dlaczego nie ma włosów jak inni ojcowie, odpowiadał spokojnie … to dziecko dlatego, że przez całe lata wojny hełm nosiłem. Kiedy go w końcu zdjąłem, to włosów już pod nim nie było.. Kiedyś zamalowała mu farbkami łysinę, chcąc zamienić ją w wielkie wielkanocne jajo. Całkowicie nieświadomy tego jak wygląda, Tomasz udał się do sklepu i z tak wymalowaną głową przez dłuższy czas obsługiwał klientów…
Jednego nie znosił jednak zupełnie: frywolnej piosenki Ludwika Sempolińskiego Tomasz. Piosenka puszczana w radiu na okrągło, stała się szlagierem, śpiewali i nucili ją wszyscy „… Gdy żona ujrzała poemat mego ciała, jak stała tak zemdlała, ze śmiechu krztusząc się: Tomasz, ach, Tomasz, ach, powiedz, gdzie ty to masz?.. Ach, powiedz, skąd ty to masz i skąd u ciebie taki wdzięk? Apollo by z zazdrości pękł....” Nie wiedzieć czemu, zawsze taki spokojny Tomasz podbiegał do radia i zamykał je szybko, albo równie szybko opuszczał towarzystwo, gdzie nucono tę melodię. Ta piosenka jest nieprzyzwoita tłumaczył Wandzi, ale ona nie wiedziała dlaczego i nikt jej tego nie chciał wytłumaczyć. Ot, takie to były czasy.



Każdej niedzieli, wieczorem cała rodziną zasiadali przy radioodbiorniku. Słuchali Lwowskiej Fali i zaśmiewali się do łez z dowcipów Szczepcia i Tońcia, a Gercia i jej koleżanki starały się zapamiętać nowe piosenki Włady Majewskiej. Przedtem jednak niedzielny, obowiązkowy spacer i wyjazd bryczką z zaprzężoną Lottą. Kiedy pogoda nie była zbyt ładna, ruszali na krótszy spacer – w stronę Bochlina lub nad Wisłę. Równie często cała rodzina udawała się w niedzielne popołudnia do sali u pana Borkowskiego, gdzie podawano wspaniałą lemoniadę.
Często w sobotnie wieczory do ich domu przychodzili goście: kupiec Jażdżewski z żoną, restaurator pan Śliwiński, aptekarz pan Klemens, ksiądz proboszcz, państwo Bednarzowie, którzy mieli księgarnię na ulicy Gdańskiej, wspaniały doktor Neumann, burmistrz Kuchczyński czy też państwo Laudowie, właściciele pobliskiej stolarni. Panowie grali w brydża a panie opowiadały sobie co dzieje się w mieście: u Borkowskiego w przyszłym tygodniu ma odbyć się dobroczynna wenta, a doktor Neumann spóźnił się, bo musiał pojechać do majątku Kończyce, gdzie opatrywał zwichniętą nogę małej Janki Wojnowskiej, wreszcie najważniejsze ”pan Lamparski przywiezie jutro swoim autobusem z Grudziądza te nowe, zamówione tydzień temu kapelusze”.




Tradycyjnie, co najmniej dwa razy w roku wszystkie panie udawały się do zakładu fotograficznego FOTO ELITE, aby tam zrobić sobie aktualne zdjęcia. Te małe, legitymacyjne zdjęcia były troskliwie przechowywane przez Tomasza.
Wandzia najbardziej lubiła te dni, kiedy przywożono do składu opałowego węgiel. Tomasz sprowadzał go ze Śląska. Węgiel załadowywano na barkę, która przybijała do brzegu Wisły w Nowem. Najpierw Tomasz otrzymywał telefon, że barka jest już w Grudziądzu, a później razem z Wandzią szedł na balkon widokowy na planty. Tutaj siadał na ławeczce i zaopatrzony w dużą, wojskową lornetkę uważnie obserwował rzekę. Kiedy barka była już w pobliżu Nowego, Wandzia biegła do domu aby przekazać czekającym furmanom tę wiadomość. Potem, gdy na przystani załadowywano węgiel na wozy, Wandzi pozwalano wejść na barkę. Umorusana i szczęśliwa wracała do domu wieczorem z Tomaszem… Czas mijał szybko, już wkrótce Wandzia kończyła 14 lat i miała rozpocząć naukę w Kościerzynie, w prywatnym gimnazjum sióstr urszulanek. Pod koniec sierpnia 1936 roku Bronia odwiozła Wandzię do Kościerzyny i oddała w ręce sióstr. Tu Wandzia zamieszkała w bursie i zaczęła uczęszczać na lekcje prowadzone przez urszulanki. Wspominała tamten okres bardzo często.

… Siostra zakonna, która uczyła nas języka francuskiego nosiła zawsze białe, bawełniane rękawiczki. Nigdy nie dotykała niczego gołą ręką. Kiedy na rękawiczce pojawiała się jakaś ciemna plamka, to zaraz zamieniała ją na nową i czystą rękawiczkę. Była dziwna, ale francuskiego uczyła tak dobrze, że i teraz po wielu latach mogłabym porozumieć się w tym języku. Z kolei siostra, która uczyła nas gry na fortepianie, była tak niskiego wzrostu, że miała specjalny, wysoki stołek przy instrumencie Musiała najpierw pokonać kilka schodków, aby móc usiąść na nim. Matematyki z kolei uczyła nas siostra Bonifacja. Jej twarz zawsze posępna rozjaśniała się tylko w momencie, gdy któraś z nas nie potrafiła rozwiązać zadania: Panienki wstajemy, modlimy się razem: Od powietrza, ognia, głodu, wojny i głupich uczennic z matematyki zachowaj nas Panie! I tak trzy razy...




Najpiękniejsze były jednak te dni, kiedy zbliżały się ferie lub wakacje i można było wrócić do domu, do Nowego. Wandzia wyrosła już na dużą pannę i lubiła pokazywać się w mundurku gimnazjalistki na mieście. Lubiła robić małe zakupy i kupować w sklepie u Śmigierskiego np. 10 plasterków mozaiki, czyli cieniutko pokrojonych plasterków różnych wędlin i szynek. Zakupiony towar pakowano w zgrabną, małą paczuszkę przewiązaną sznureczkiem i pytano, czy panienka weźmie ze sobą czy też odesłać przez posłańca do domu? Czasem zachodziła do sklepu Jażdżewskich na rynku po płótno na chusteczki a później wstępowała do drukarni pana Wesołowskiego, aby kupić nowy numer Gazet Nowskiej dla Tomasza. Sąsiedzi z przeciwka państwo Wojciechowscy mówili jak ta Wandzia urosła i jak poważnie wygląda.



Wtedy Bronia kwitła, bo wszystko układało się po jej myśli, a Tomasz był zadowolony i szczęśliwy, bo miał obok siebie swoje trzy dziewczynki. Było im ze sobą tak dobrze...
Nic nie zapowiadało, że ten sielski okres może niedługo zakończyć się. Nadchodził 1939 rok…..

Ciąg dalszy nastąpi…
Danuta Nowak